Z dzielnicą Paruszowiec
związana jest większość mojego dzieciństwa. Mieszkałam tu od wczesnej wiosny
roku 1975 do lata 1986r. Miałam więc niespełna rok, kiedy budynek przy ulicy
Wielopolskiej 6a, należący wówczas do Nadleśnictwa Rybnik, stał się moim domem.
Malowniczo położony dworek, otoczony zewsząd lasem, oddalony od zgiełku miasta,
a wokół cisza, przerywana czasami przez pociągi przejeżdżające pobliską linią
kolejową. Nie było wtedy ruchliwej ulicy, a jedynie szutrowa wyboista droga
prowadząca w głąb lasu. Było na niej tyle kałuż, że w deszczowe dni czasem
trudność sprawiało nam przejście nawet w gumowcach, a niektóre z nich wysychały
jedynie w największe upały. Dziś jeżdżąc samochodem śmieję się, że w miejscach,
w których znajdowały się największe kałuże, po ulewach także dziś stoi woda. Naprzeciwko
bramy wjazdowej na posesję przy ulicy Wielopolskiej 6a, podobnie jak obecnie,
zlokalizowane było wejście na szkółkę, dużo mniejszą niż ta, którą widzimy
dzisiaj. Nie było jej bowiem po obu stronach ulicy Wielopolskiej, tam
znajdowały się pola uprawne. Latem bawiliśmy się w chowanego wydeptując ścieżki
w wysokim zbożu. Przez środek tego pola
biegł rów melioracyjny, wzdłuż niego
rosły krzewy jeżyn. Ścieżką biegnącą wzdłuż rowu dochodziło się do rzeki Rudy.
Dziś jest tam mostek przez który prowadzi ścieżka rowerowa, przed 30 laty mostek
też był – drewniany, ze spróchniałymi deskami, wydaje mi się, że bez poręczy.
Przez podwórko przy moim domu przepływał strumyk wpadający do rzeki Rudy. Przed
swoim ujściem był szerszy i latem chodziliśmy się tam kąpać, tym bardziej, że
miał w tym miejscu małą piaszczystą
plażę. Dziś po tym miejscu pozostało tylko wspomnienie. Druga, większa plaża,
znajduje się nieco dalej w lesie nad Rudą – rzeką kojarzącą mi się z kolorami
emaliowanych garnków z Huty „Silesia”. Nigdy się w niej nie kąpaliśmy – była
wtedy brudna, a wrażenia zapachowe zniechęcały do zabawy w wodzie. Idąc z
biegiem strumienia w stronę przeciwną, w głąb lasu, dochodziło się do małego
stawu, w którym nasz sąsiad gajowy, hodował ryby. Zimą chodziliśmy z nim
wycinać w lodzie przeręble i nakładać siana do paśnika.
Przy ulicy Wielopolskiej 6a
była zlokalizowana baza warsztatowa i transportowa Nadleśnictwa Rybnik. Stały
tam różne maszyny leśne, a w miejscu, gdzie kilka lat temu urządzono polanę
edukacyjną – działała stacja benzynowa
nadleśnictwa, której pilnował stróż. Stróżówka mieściła się w zielonym
wozie, przypominającym wóz Drzymały. Obok niej, w dużym kojcu pilnował cennego
paliwa owczarek podhalański – pies łagodny jak baranek, dla którego największym
przysmakiem były…poziomki przynoszone przez nas garściami z lasu. Przy
warsztatach znajduje się jeszcze długi parterowy budynek ze spadzistym dachem –
wtedy w jednej jego części mieściły się biura i mieszkanie pani Eleonory –
mojej ukochanej sąsiadki i po trochu niani, a w pozostałej jego części zlokalizowane były pomieszczenia gospodarcze
(kurnik, stodoła).
Zdjęcie z archiwum Pani Beaty Żukowskiej. Zdjęcie na licencji CC BY 3.0 PL (Uznanie autorstwa) |
Z nasypu kolejowego zjeżdżaliśmy zimą na sankach. Pamiętam, że po drugiej stronie rzeki Rudy dzieci zjeżdżały też na nartach.
Idąc ulicą Wielopolską w
kierunku ulicy Mikołowskiej mijamy Budozbyt. Kiedyś stał tam dom ze stodołą i
ogrodem warzywnym po obu stronach. Mieszkały tam dwie rodziny. Dziś jedyną
pozostałością po tamtych czasach jest dąb, mocno draśnięty zębem czasu. Nie ma
już także kilku przydrożnych kasztanowców przy ul. Wielopolskiej i płotu
porośniętego chmielem, które pamiętam z czasów dzieciństwa.
Na ulicę Stawową chodziłam z
panią Eleonorą do magla. Mieścił się on w domu, który wyburzono w styczniu 2016
r. Wydaje mi się, że po wejściu do budynku, po prawej stronie była lada, na
niej stawiałyśmy kosz z pościelą. Za ladą znajdowały się, dla mnie wtedy duże,
wałki do maglowania. Magiel na pewno miał obsługę, pranie zostawiało się i po
odbiór szłyśmy później. W maju i październiku chodziłam na nabożeństwa do
kapliczki, która stoi do dziś przy ul. Stawowej. Wtedy nie było kościoła, a
ludzie gromadzili się na różańcu i majowym właśnie przy kapliczce.
Zdjęcie z archiwum Pani Beaty Żukowskiej. Zdjęcie na licencji CC BY 3.0 PL (Uznanie autorstwa) |
Parafialnie Paruszowiec
należał do kościoła p.w. św. Antoniego (wtedy jeszcze nie był on bazyliką).
Przy ulicy Przemysłowej mieściła się jednak pomiędzy familokami większa kaplica
w jednym z domów. Tam ksiądz odprawiał msze, roraty, tam też dziadek prowadził
mnie na lekcje religii. Samej budowy kościoła nie pamiętam (wtedy, gdy
powstawał obecna świątynia, mieszkaliśmy już w innej miejscowości), ale pamiętam
spotkania i rozmowy mojego dziadka Emanuela z proboszczem – księdzem Alojzym
Klonem. Dziadek był budowniczym z wszystkimi możliwymi uprawnieniami, wtedy już
emerytowanym, jeździł jednak 1-2 razy w tygodniu do kurii w Katowicach, często
nadzorował projekty budowlane lub remontowe obiektów sakralnych. Do naszego
domu często przychodził ksiądz Alojzy
Klon, bliski znajomy mojego dziadka. Zamykali się razem w pokoju i o czymś
rozmawiali. To były czasy, kiedy nie mówiło się o tych sprawach w domu. Wspominał
jedynie, że w tej dzielnicy będzie kościół, a bazylika (zwana wówczas przez
rybniczan „Nowym Kościołem”), nie będzie naszą świątynią parafialną. Dziadek
chyba nigdy nie podpisywał się na tym co
robił. Jedyne co mi pozostało, to wspomnienia z jego pokoju, a w nich główne
miejsce zajmuje właśnie deska kreślarska.
Zdjęcie z archiwum Pani Beaty Żukowskiej. Zdjęcie na licencji CC BY 3.0 PL (Uznanie autorstwa) |
Do kaplicy przy ulicy
Przemysłowej chodziliśmy przez Złoty Róg. Dziś to miejsce bez wyrazu, wtedy
niemal centrum dzielnicy – z kinem, biblioteką, małym parkiem z fontanną i
kasztanowcami, stacją kolejową, lodziarnią (nawet dwiema), kioskiem „Ruchu”,
sklepem spożywczym, kwiaciarnią, salonem fryzjerskim i budką z nabiałem z
mleczarni. Ta mleczarnia też znajdowała się w mojej dzielnicy, a największym
rarytasem był serek homogenizowany o smaku truskawkowym, który czasem w tej
budce kupowała mi mama. Pamiętam nawet taki szczegół, że kobieta sprzedająca
produkty rybnickiej mleczarni miała zawsze włosy uczesane w kok. Mleko w
szklanych butelkach przynosili nam pod drzwi „mleczarze”. Zimą często po powrocie
z pracy i szkoły było zamarznięte, latem kwaśne… Wspomniani mleczarze mieszkali
w domu na rogu ulicy Stawowej i Mikołowskiej.
Zdjęcie z archiwum Pani Beaty Żukowskiej. Zdjęcie na licencji CC BY 3.0 PL (Uznanie autorstwa) |
Huta „Silesia” także
wyglądała zupełnie inaczej niż obecnie znajdujące przedsiębiorstwa. Budynek z
kominem fabrycznym już nie istnieje, część hal produkcyjnych służy innym celom.
Przejazd kolejowy na ulicy Przemysłowej używany jest chyba sporadycznie, kiedyś
często czekaliśmy tam na możliwość przejścia z powodu przejeżdżającego składu
kolejowego. W klimat ówczesnego
Paruszowca i huty wpisał się też basen, po którym pozostały ruiny, oraz staw
hutniczy. Dziś można go obejść, kiedyś przejście nad tamą spiętrzającą wodę w
stawie było zamknięta na kłódkę. Chodziliśmy więc do księgarni (dziś w budynku,
w którym się mieściła jest siedziba firmy TyldaNet) i apteki przy ulicy Przemysłowej drogą
okrężną – przez mostek z drugiej strony stawu (wówczas szerszy, drewniany,
kształtem przypominający trapez).
Po wielu latach powróciłam
do tej dzielnicy. W miejscu gdzie stoi nasz dom na ulicy Stawowej były
nieużytki. Na części z nich miejscowi paśli kozy i barany, ale często wywożono
tu śmieci i to, co pozostało z palenia w piecu (nie koniecznie popiół). Kiedy
urządzaliśmy skromny ogródek, mój mąż pytał mnie co było w tym miejscu, gdyż
ilość i charakter wykopanych przez niego z ziemi skarbów była zadziwiająca.
Wspomnę tylko, że jednym z jego „odkryć archeologicznych” był komplet kół do
tarpana…
Beata
Żukowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz